Pan Samuel Klein wprawdzie
posiadał obywatelstwo amerykańskie ale urodził w Warszawie i tu się wychował. W
USA spełnił się jego sen o bogactwie i, mimo, że milionerem nie był, na brak
środków płatniczych w kolorze zielonym nie narzekał. W roku 1937 zatęsknił za
rodziną i zdecydował się odwiedzić miasto swojego dzieciństwa – Warszawę.
Decyzja przyszła mu o tyle łatwo, że nadal w stolicy Polski mieszkali jego
krewniacy.
Gdy już odwiedził stare kąty,
nacieszył się rodziną, niespokojny charakter, który wcześniej wygnał go za
Ocean w poszukiwaniu lepszego życia, skłonił go do poszukiwania okazji
pomnożenia majątku na ziemi, na której się wychował.
Najpierw pytał krewniaków, potem
znajomych, czy wiedzą o jakimś interesie w Warszawie, na którym dałoby się
zarobić szybko i, najlepiej, dużo. Jego pytanie było jak kamień rzucony w
odmęty warszawskiego życia - kręgi rozeszły się szeroko… .
Pewnego dnia Amerykanin spotkał
na swej drodze doktora Herbsthala, który zdradził mu pewien magistracki sekret
– otóż przeprowadzono badanie wody, która płynie ze źródełka przy Cytadeli i
okazało się, że jest w niej taka zawartość, jakbyśmy to dzisiaj ładnie
określili, mikroelementów, że wszystkie światowe zdroje, do których udaje się
arystokracja, by naprawić zszargane zdrowie, mogą się schować. Pan Samuel
dowiedział się, że miasto planuje wydzierżawić zdrój wraz z przyległymi
terenami i tylko potrzebuje zamożnego inwestora. Akurat kogoś takiego, jak
Samuel Klein.
Tak się przypadkiem złożyło, że
doktor Herbsthal zna odpowiednią osobę w magistracie i absolutnie
bezinteresownie, bo przecież gość w dom…, zgodził się pośredniczyć w
załatwieniu sprawy.
Przybysz z Ameryki już widział
oczyma duszy tłumy wokół źródełka, płacące brzęczącą monetą za każdy łyk wody.
Widział pawilony zdrojowe, łazienki, kawiarnie pensjonaty, a to wszystko na
ziemi, którą on miał w dzierżawie od miasta na trzydzieści lat! Furda opłata
dla magistratu, koszty zwrócą się dziesięciokrotnie jeśli nie stukrotnie!
Na wszelki wypadek poprosił
jednak o dzień do namysłu, a rano przekazał swoją, oczywiście pozytywną
decyzję, doktorowi. Ten obiecał skontaktować go z przedstawicielem władz i
rzeczywiście, po kliku dniach, przedstawił doktora Eustachego Porębę –
Ostrowskiego, przedstawiciela magistratu miasta stołecznego Warszawy.
Doktor dwojga nazwisk wyraził
zadowolenie, że miasto znalazło tak godnego inwestora, oczywiście, darzy go
zaufaniem ale nic tak zaufania nie buduje, jak solidna umowa. Przez kilka
godzin panowie wspólnie przygotowywali jej treść, walczyli o każdy punkt,
zabezpieczali interesy, aż w końcu dokument był gotowy. Na jej podstawie pan
Samuel Klein otrzymywał w dzierżawę na lat trzydzieści zdrój wraz z przyległymi
terenami, prawo butelkowania i eksportu wody w dowolne miejsce na ziemi, a w
zamian zobowiązany był do wniesienia opłaty w wysokości 80 tysięcy złotych na
rzecz miasta, płatne w ¼ gotówką przy podpisywaniu umowy, a w pozostałej części
rozłożone na 30 rat po 2 tysiące złotych.
W kilka dni później, u rejenta
Zabierzowskiego na Miodowej, umowę podpisano, przedstawiciel magistratu
Eustachy Poręba – Ostrowski kwotę 20 tysięcy złotych otrzymał, zaś pan Samuel z
radością pieścił w dłoniach podpisaną umowę, zaś następnego dnia, u tego samego
rejenta, miał otrzymać akt dzierżawy.
Próżno jednak już od rana czekał
w biurze przy Miodowej na przedstawiciela miasta. Ten nie zjawił się ani tego
dnia, ani następnego.
Pomógł go odszukać warszawski
Urząd Śledczy ale wtedy okazało się, że doktor Herbsthal nazywa się Rubin Kac,
a doktor Eustachy Poręba – Ostrowski nosi mniej szlacheckie nazwisko Mateusz
Kmiecik.
Obaj panowie trafili do aresztu
na Daniłowiczowską ale co do miejsca ukrycia „zainwestowanych” 20 tysięcy
złotych zachowali zgodne milczenie. Samuel Klein nigdy pieniędzy nie odzyskał…
.
Sprzedaż źródełka opisywała
warszawska prasa w roku 1937.
============
Budowa zdroju przy Cytadeli
rozpoczęła się w 1770 roku. Studnia nazywana jest także Zdrojem króla
Stanisława Augusta. W XVIII wieku cieszył się wielką popularnością - korzystali
z niego nie tylko podróżni, ale również okoliczni mieszkańcy Nowej Warszawy.
Niestety za wodę pitną trzeba było płacić.
*Arek*
To miejsce ma wielkie szczęście - jest nieco na zadupiu, więc nie pomazano go sprayami.
OdpowiedzUsuń