niedziela, 30 marca 2014

Matka Boża z Getta.

Figura MB stała przy kościele Wszystkich Świętych, który w 1940 r.znajdował się na terenie warszawskiego getta. Ponieważ w getcie znalazło się około 2 tys. katolików żydowskiego pochodzenia, abp Antoni Szlagowski oddelegował ówczesnego wikariusza parafii, ks. Antoniego Czarneckiego do posługi duszpasterskiej na terenie getta.

Figura MB stała przy kościele Wszystkich Świętych, który w 1940 r.znajdował się na terenie warszawskiego getta. Ponieważ w getcie znalazło się około 2 tys. katolików żydowskiego pochodzenia, abp Antoni Szlagowski oddelegował ówczesnego wikariusza parafii, ks. Antoniego Czarneckiego do posługi duszpasterskiej na terenie getta.

Pod koniec lipca 1942 r. ks. Czarnecki odprawił ostatnią niedzielną Mszę Św. w likwidowanym już getcie następnie mimo obstawy żandarmerii, w uroczystej procesji wyniósł figurę MB poza jego teren.

Figura trafiła na teren parafii Św. Katarzyny na Służewie wraz z ks. Antonim Czarneckim, który był tam proboszczem w latach 1950 - 1985. W 2009 r. figurę odrestaurowano i ustawiono na okolicznościowym cokole. Jej poświęcenia dokonał bp Piotr Jarecki.

Tekst pochodzi ze strony: http://mazowieckie-kapliczki.blogspot.com/




czwartek, 27 marca 2014

Płowiecka 77 - Murowanka

Mknąc ulicą Płowiecką niedaleko za Zajazdem Napoleońskim widzimy pomnik z rzeźbą orła na szczycie granitowego cokołu. Od frontu umieszczono medalion z wizerunkiem Józefa Piłsudskiego. Monument odsłonięto w 1930 r., w dziesiątą rocznicę ocalenia Polski od najazdu bolszewików. Na jednej z przytwierdzonych do cokołu tabliczek znajdują się nazwiska trzech mieszkańców Wawra poległych w walkach z bolszewikami. Pomnik został zdewastowany po wojnie na polecenie komunistycznych władz. Elementy metalowe uratował jeden z mieszkańców, zakopując w swoim ogródku. W 1994 r. pomnik ponownie odsłonięto.

Ale nie o tym…

Tłem dla pomnika jest pusty dom z czerwonej cegły pod numerem 77.

Budynek został wybudowany w 1903 roku i był przeznaczony na szkołę jednoklasową. Został wzniesiony w pobliżu starej wawerskiej karczmy, dzięki wysiłkowi i staraniom obywateli Wawra, Gocławia i Zastowa. Początkowo miał jedną izbę lekcyjną. W mniejszych pokojach mieściła się kancelaria i mieszkanie nauczyciela. O warunkach panujących w tej szkole pisał varsavianista Jerzy Kasprzycki: "W latach 1903-15 uczyło się tutaj co roku 70-100 dzieci, oczywiście po rosyjsku.

Podczas pierwszych 10 lat istnienia ukończyły ją tylko 62 osoby Po odejściu Rosjan nowy kierownik Sz. Kurpiewski prowadził lekcje już po polsku i wkrótce powiększył szkołę o dalsze trzy klasy. W 1922 roku za czasów następnego kierownika W. Marciniaka - siedmiu nauczycieli kształciło w takich warunkach ok. 300 dzieci. Dla klas przeniesionych z Gocławka musiano wynająć izby w sąsiednim budynku gminnego Sądu Pokoju. Rodzice usiłowali pomóc szkole: zebrano 84.000 marek, co wystarczyło na zakup dwóch i pół ławki!" .

Od 1908 roku szkoła nosiła nazwę Jednoklasowej Gminnej Szkoły Początkowej w Wawrze. W 1936 roku została wybudowana druga szkoła na terenie Wawra i wówczas przeprowadzono podział szkół - Szkoła nr 1 pozostała przy ul. Płowieckiej 77. Następnie w Murowance została otwarta szkoła zawodowa, gdzie w czasie wojny odbywało się tajne nauczanie. W klasach szkolnych i prywatnych mieszkaniach działał również tajny teatr.

Mieściło się tu również muzeum pamiątek z okresu powstań listopadowego i styczniowego, na co zezwolili okupanci w ramach propagandy antyrosyjskiej. Nauka w szkole w Murowance odbywała się do 1948 roku. W późniejszych latach budynek służył m.in. jako składnica sprzętu sportowego i pomocy naukowych ,sklep spożywczy , stołówka półkolonii letnich, 2 izby przeznaczono na mieszkanie emerytowanej nauczycielki. W latach siedemdziesiątych w Murowance znajdował się dział techniczny WSS Społem

Na drzwiach szkoły jeszcze w latach 90. XX w. widniał okolicznościowy napis o losach pomnika i fragment popiersia marszałka. Z uwagi na bardzo zły stan techniczny, budynek od wielu lat pozostaje niewykorzystany. Były propozycje by przekazać go Uniwersytetowi Trzeciego Wieku, ale okazało się, że lokalizacja i takie przeznaczenie budynku wymagają zbudowania nad ulicą kładki .O przejęcie starały się również Zakłady Naprawcze Związku Nauczycielstwa Polskiego, które dzierżawiły lub użytkowały przynależne do niej garaże i na tej podstawie chciały przejąć cały obiekt wraz z działką

Obiektu nie przejęto i Murowanka pozostała gminna. Upadł również pomysł jednego z radnych przygotowania i zagospodarowania przestrzennego, z aranżacją placu do
zgromadzeń, zaproponowano urządzenie w Murowance Izby Pamięci Wawra, odnoszącej się do powstania listopadowego oraz wojny z bolszewikami i pobytu marszałka Piłsudskiego w Aninie w sierpniu 1920 roku. W budynku miały znaleźć też lokum organizacje społeczne i samorząd mieszkańców oraz redakcja lokalnego czasopisma. Miał być wawerski Urząd Stanu Cywilnego, czyli Pałac Ślubów –ale jak zwykle skończyło się na planach. Budynek był wprowadzony do planu rewitalizacji Wawra , lecz nie zostało to zaakceptowane przez władze Warszawy. Podobno, aby pozbyć się kłopotu najstarszy budynek murowany miał być sprzedany.

Czas płynie, Murowanka stoi i spokojnie niszczeje, czekając w nieskończoność na decyzję.

Źródła m.in. "Korzenie miasta", tom III

Autor: Janusz Wąż

sobota, 22 marca 2014

Nowy Świat 72/74 - Nie od razu pałac Staszica zbudowano…


Doskonale znany mieszkańcom Warszawy Pałac Staszica znajduje się w miejscu, które w przeszłości było rozdrożem z traktami, prowadzącymi w trzech kierunkach. Wybierając drogę, która wiodła na południe, wzdłuż obecnego Nowego Światu można było dotrzeć do Czerska i, wędrując dalej, Krakowa.

Skręcając na wschód, szlakiem, jaki obecnie tworzą ulice Mikołaja Kopernika i Tamka dotarlibyśmy do Solca, gdzie można było się przeprawić i powędrować w kierunku Rusi.

Podróżni, którzy zmierzali do Warszawy z tych kierunków musieli wybrać trzecią drogę, która prowadziła do Bramy Krakowskiej.

Aby przybywający mieli świadomość potęgi Polski w pobliżu tego rozdroża król Zygmunt III Waza rozkazał w roku 1620 wznieść Kaplicę Moskiewską.

Spoczęli w niej car Wasyl IV Szujski, jego żona, Jekatierina i brat, Wasyl. Rodzina carska dostała się niewoli w wyniku wojny polsko-rosyjskiej i przewieziona została do Warszawy. W roku 1611, na Zamku Królewskim, zdetronizowany car złożył hołd Zygmuntowi III Wazie, a rok później, wszyscy zmarli, najprawdopodobniej w wyniku zarazy, na zamku w Gostyninie.

Wjeżdżający do Warszawy ze wschodu i południa musieli ją mijać i patrząc, wspominać chwałę polskiego oręża. Kaplica miała kształt sześciobocznej wieży – rotundy, o trzech kondygnacjach, nakrytej hełmem.

Precyzyjna lokalizacja kaplicy do dzisiaj budzi wątpliwości historyków i badaczy dziejów Warszawy. Najczęściej wskazywane jest miejsce, znajdujące się obecnie w centralnym punkcie Pałacu Staszica ale wskazywane są również inne miejsca.

W 1635 ciała carskiej rodziny zostały wydane delegacji rosyjskiej, a w roku 1668 król Jan Kazimierz przekazał mauzoleum dominikanom obserwantom.

Według opinii części badaczy dominikanie, wznosząc około roku 1700 w tym miejscu kościół, włączyli kaplicę w mury powstającego obiektu. Dla uczczenia zwycięstwa nad Szwedami, kościół powstał pod wezwaniem Matki Boskiej Zwycięskiej.

W latach 1725–1742 kościół przebudowano, a w roku 1760 otrzymał piękną fasadę projektu Efraima Schrögera. Niestety, księży dominikanów, na skutek braku powołań, ubywało i świątynia zaczęła podupadać. W czasie wojen napoleońskich wykorzystywano kościół jako koszary.

W roku 1816 budynkiem administrował tylko jeden dominikanin, ksiądz Józef Danikowski. Oskarżony o sprzeniewierzenie pieniędzy na renowację kościoła, na ołtarzu odebrał sobie życie.

Sprofanowana w ten sposób świątynia nie mogła dalej istnieć i została rozebrana w roku 1818.

Stanisław Staszic, poszukujący miejsca dla siedziby Towarzystwa Przyjaciół Nauk, zdecydował się sprzedać będące własnością Towarzystwa kamieniczki przy Kanonii i za pozyskane pieniądze zakupić teren.

Połowa cegieł, odzyskanych z rozebranego kościoła, posłużyła do wzniesienia nowego budynku Towarzystwa Przyjaciół Nauk.

*Arek*


wtorek, 18 marca 2014

Krakowskie Przedmieście 3 - panika w kościele.

25 grudnia 1881 roku do kościoła pod wezwaniem Świętego Krzyża weszło znacznie więcej ludzi niż świątynia mogła w wygodny sposób pomieścić. Nic dziwnego - w ostatnich latach ludność Warszawy powiększyła się znacząco, a nowi mieszkańcy też chcieli uczestniczyć w życiu religijnym.

Najprawdopodobniej wszystko zaczęło się od żony jednego z wiernych, omdlałej na skutek duchoty o tłoku. Zatrwożony mąż, walcząc o trochę więcej miejsca dla kobiety, która nie miała nawet gdzie upaść, głośno nawoływał o wodę.

- Wody, wody – powtarzano w tłumie, aż okrzyk ten dotarł do kogoś, kto nie wiedząc o co chodzi, skojarzył wodę z ogniem i krzyknął: - Pali się!

- Pali się ! Pali się! – kolejni podchwytywali okrzyk - Pali się! Pożar !!! Uciekać!!!

To nic, że nikt nie widział ognia, nikt nie czuł dymu – tłum runął do wyjścia.
Pewnym wyjaśnieniem paniki może być fakt, że kilkanaście dni wcześniej, 8 grudnia, w wiedeńskim Ring Theater, podczas przedstawienia wybuchł pożar, który pochłonął 620 istnień ludzkich.

O tym wypadku szeroko rozpisywały się warszawskie gazety.

Przerażony tłum wybiegł na podest schodów znajdujących się przed wejściem do kościoła. Pierwsi uciekający zderzyli się z tymi, którzy opuścili kościół wcześniej i oczekiwali na zakończenie mszy na zewnątrz.

Jedni i drudzy przewrócili się. Na nich napierały kolejne osoby, nie będące w stanie zatrzymać się, gdyż zwarta fala wiernych próbowała szybko opuścić świątynie i pchała przed sobą tych, którzy próbowali się zatrzymać.

Po chwili na schodach i podeście kłębiła się ludzka masa, nie będąca w stanie samodzielnie usunąć się drogi popychanego paniką tłumu. Pękały kości, krew lała się z nosów, kolejne ciała przygniatały leżących najniżej.

Pierwszej pomocy zaczęli udzielać świadkowie zdarzenia, często przypadkowi przechodnie. Przybyła straż pożarna. Jednak dla trzydziestu osób było już za późno. Zginęły, zaduszone lub stratowane.

To jednak nie koniec tragicznych wydarzeń. Po mieście zaczęła krążyć plotka, że panikę wywołał
żydowski kieszonkowiec, przyłapany na gorącym uczynku. Chcąc się wyrwać z rąk tych, którzy go schwytali, miał krzyczeć o pożarze. Ta wersja jedna później się nie potwierdziła.

I teraz mała dygresja.

W marcu 1881 zginął w zamachu car Aleksander II. Mimo, że zamachowcem był Polak, Ignacy Hryniewiecki, o udział w przygotowaniach oskarżono żydów. Już w kwietniu przez imperium przetoczyła się pierwsza fala pogromów, o której mówiono w grodzie Warsa i Sawy. W imperium rosyjskim narastała fala antysemityzmu.

I wracamy do Warszawy – plotka o starozakonnym złodzieju padła na podatny grunt. Później podejrzewano, że plotka była rozpowszechniana z inspiracji władz carskich i mówiono o prowokacji.

Faktem jest, że kilka godzin po wydarzeniach w świętokrzyskim kościele rozpoczął się pogrom w Warszawie. Zamieszki trwały trzy dni. Rzeczywiście bito i turbowano żydów ale głównym celem było zagrabienie i zniszczenie ich majątku.

Bolesław Prus, świadek wydarzeń, w swoich „Kronikach Tygodniowych” pisał, że rabunki i ataki na żydów były dziełem ludzi „bez rodzin, bez mienia” czyli najniższych warstw społecznych.

Rzuciły się one na najuboższą część społeczności żydowskiej. Nalewki i ich okolica nie zostały dotknięte zniszczeniami, gdyż w tym rejonie lokalna społeczność zorganizowała skuteczną samoobronę.

Zdecydowana interwencja wojska położyła im kres dopiero po trzech dniach. To jeszcze bardziej podsyciło pogłoski o celowej prowokacji władz, chcących skłócić Polaków i Żydów, i odwrócić uwagę od niepodległościowych i rewolucyjnych dążeń. Wskutek pogromu zmarły 2 osoby, a 24 zostały ranne.

Około 10 tysięcy Żydów poniosło znaczące straty materialne, z czego 948 rodzin, głównie ubogich, straciło cały swój majątek.

Po wydarzeniach gazety żydowskie zamieszczały podziękowania dla katolików, którzy wzięli w obronę starozakonnych, a przedstawiciele prasy katolickiej zorganizowali zbiórkę pieniędzy na pomoc ofiarom zamieszek - w ciągu 4 dni zebrano 114 tysięcy rubli.

A wszystko zaczęło się od jednego omdlenia… .

Jeszcze jeden przypadek paniki z podobnych przyczyn miał miejsce w lutym 1888 roku. Tym razem do ucieczki rzuciły się kobiety, zgromadzone w Wielkiej Synagodze na Tłomackiem. Zamieszanie trwało około 10 minut, a w jego wyniku zginęły trzy osoby.

*Arek*

P.S. Ponieważ, gdy piszemy o żydach lub Żydach, często poruszana jest kwestia pisowni z dużej litery, zainteresowanym podaję stosowny link:

http://www.rjp.pan.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=1029%3Akociokocio-bogbog-ydyd&catid=44%3Aporady-jzykowe&Itemid=58










poniedziałek, 17 marca 2014

Ziu

Ziu, częściej występujący pod imieniem Tyr (Týr) był jednym z głównych bogów nordyckich z dynastii Azów. Znany jest też pod imionami Tiu, Tiw, lub Tîwaz. Uważa się, że Tyr pierwotnie pełnił rolę bóstwa naczelnego, którą stracił później na rzecz Odyna.
Ziu jest bogiem wojny, walki i siły, a także honoru, prawa, sprawiedliwości. Przydomek "jednoręki" zdobył gdy stracił rękę podczas próby poskromienia wilka Fenrira. Bogowie, zdając sobie sprawę z zagrożenia, jakie stanowi ten potwór, poprosili krasnoludy o sporządzenie cienkiej i delikatnej sieci, do założenia której starali 
się podstępem zwabić Fenrira. Wilk pozwolił sobie nałożyć sieć pod warunkiem, że jeden z bogów włoży dłoń do jego pyska. Gdy odkrył podstęp odgryzł dłoń Tyra, ponieważ to właśnie on przyjął ryzykowny zakład.

Dobra, ale co ma mitologia nordycka do historii Warszawy?

Ano ma, przywieźli ją ze sobą pewni specyficzni turyści i weszła z hukiem do historii miasta. Niestety - dosłownie, 18 sierpnia 1944 około 15:00. Oddajmy głos naocznemu światkowi zdarzeń: Halinie Auderskiej ps. "Nowicka":

"Stałam wtedy w oknie czwartego piętra obserwując samoloty, które krążyły nad PKO i nad "Adrią", usiłując zlokalizować nadajnik radiostacji "Błyskawica" metodą goniometrycznych 
namiarów. Był upalny pamiętny dzień. (... ) Nagle dom zatrząsł się, zakołysał i wokół zrobiło się biało od odlatujących tynków. Zobaczyłam olbrzymi pocisk przebijający ścianę naprzeciwko na wysokości czwartego piętra i lecący dalej przez podwórze wprost na mnie. (...) Był tuż, tuż i nagle pochylił się i runął pionowo w dół, na kopułę "Adrii". (...) Byłam tak oszołomiona tym co widzę i tym, że ominął mnie bezpośredni i - zdawałoby się - nieunikniony cios, że mimo huku walących się ścian i zakołysania się całego domu nie ruszyłam się z miejsca. Stałam wciąż w oknie, przecierając zaprószone oczy i otrząsając włosy z kurzu. Nagle na podwórzu ktoś zaczął krzyczeć: "Wszyscy na dół! Pocisk z zapalnikiem czasowym. Może wybuchnąć! Schodzić!" Wtedy dopadłam drzwi, ale za nimi nie było już korytarza: stałam przed świeżo powstałą wyrw a, na której skraju wił się ranny chłopiec. (...) Dopiero razem z jakimś nadbiegającym powstańcem ściągnęliśmy rannego i zeszliśmy z trudem na niższe piętro..."*

Ten akurat pocisk nie wybuchł, choć pod gruzami zginęły dwie osoby a sześć zostało rannych. Za to
niewybuch po rozbrojeniu dostarczył jakże cennych materiałów na powstańcze granaty… Ale gdzie ta mitologia? Gigantyczne bydlę, które wypluło z siebie pocisk kalibru 600 mm zwało się właśnie Ziu - był to moździerz Karl-Gerät 040 ustawiony na Woli u stóp pomnika generała Sowińskiego.

Machina była najmłodszą z rodziny Karlów – przekazano go do służby w armii 28 sierpnia 1941 i podobnie jak pięciu młodszych braci (również nazwanych imionami bogów germańskich) zaprojektowany został do niszczenia ciężkich umocnień, z myślą o bunkrach francuskiej linii Maginota. Ten cel nie został osiągnięty; produkcja trwała zbyt wolno - więc by zabawki się nie zmarnowały zaczęto używać ich w celach oblężniczych. Pierwszy nawinął się pod lufę Sewastopol w 1942 i podziałało; w ciągu 8-mio miesięcznego oblężenia młodsi bracia "naszego" Ziu – Thor i Odin sprawdziły się przy demolowaniu miasta. Być może z tego powodu ściągnięto moździerz do Warszawy…

A maszynka była wyjątkowo nieporęczna; po mimo posiadania silnika Daimler Benz MB 507 o mocy 580 KM i dwóch potężnych gąsienic ten 126-cio tonowy kolos był praktycznie całkowicie
niesamodzielny. O własnych siłach mógł pokonywać tylko odległości do 40km z oszałamiającą prędkością 10km/h i to po twardym i równym terenie, zaś na dalszych dystansach przesiadał się na specjalną lawetę kolejową. Również ładunki podróżowały koleją i na stanowisko bojowe dostarczano je specjalnie przerobionym ciężkim czołgiem PzKpfw IV. Mało tego, strzelać też nie mógł z dowolnego miejsca – w parku Sowińskiego trzeba było wybudować specjalny fundament. Jest tam do dziś…
Czemu zatem Niemcy zawracali sobie głowę takim nieporęcznym klamotem? Megalomania? Też, ale przede wszystkim skuteczność. Z opisu powyżej widać, jaką niszczycielską siłę miał dwutonowy pocisk który przecież nie wybuchł. A jeśli wybuchł? Efekty widać na zdjęciach bezpośredniego trafienia w Prudential 28 sierpnia 1944; dopiero ten kaliber spowodował uszkodzenie zdawałoby się niezniszczalnego budynku a nawet odchylenie od pionu.

Ziu wystrzelił łącznie 20 pocisków, z czego do dnia dzisiejszego los 14 z nich nie jest znany. Ostatni niewybuch wykopany został w trakcie budowy II linii metra na Placu Powstańców dwa lata temu. Los zrządził, że stało się to też 28 sierpnia – równo 68 lat od trafienia w Prudential. Leżał sobie spokojnie zaledwie 10m pod nawierzchnią ulicy Świętokrzyskiej…

A sam Ziu? Po wojnie trafił do rosyjskiego Muzeum Czołgów w Kubince (Бронетанковый музей в Кубинке) i do dziś dnia ukrywa się tam pod pseudonimem "Adam" przyjętym po najstarszym seryjnie wyprodukowanym bracie.

Spacerując po Śródmieściu patrzcie pod nogi i pamiętajcie – jeszcze zostało 14.


*Michał*

*) Fragment wspomnień Haliny Auderskiej pochodzi z artykułu "Tańczący pocisk" zamieszczonego na łamach WTI Stolica (nr 1 z 3.01.1971).


 



Ziu w Muzeum Czołgów w Kubince

Salonka Bieruta

Wagon został wyprodukowany w Zakładach H. Cegielskiego w Poznaniu w 1939 r. i przetrwał do dziś. Zbudowano wtedy jeszcze jeden taki wagon restauracyjny, oba na zamówienie Francuskiego Międzynarodowego Towarzystwa Wagonów Sypialnych i Wielkich Ekspresów Europejskich.

W czasie wojny oba wagony zostały przejęte przez Niemców i przebudowane na reprezentacyjne wagony salonowe służyły do przewozu notabli NSDAP. Po wojnie zostały przeznaczone dla najwyższych władz PRL. Podróżowali nim m. in. Bolesław Bierut, Władysław Gomułka i Piotr Jaroszewicz. Wycofano ją z eksploatacji pod koniec lat 70. XX w. Na początku lat 80. trafił do Muzeum Kolejnictwa.

Nazywany jest salonką Bieruta, któremu jako prezydentowi PRL służył w latach 1947-1952. Z mniej więcej tego okresu pochodzą wnętrza. Wagon ma kuchnię z piecem kaflowym, salon z luksusowymi kanapami obitymi
pluszem, a także łazienkę z rzadko wówczas stosowanymi w wagonach prysznicami i szafkami na przybory toaletowe. W jednym z pokojów zwracają uwagę ściany z intarsjowaną boazerią. Różne rodzaje drewna tworzą widoki polskich miast – także planowaną wówczas trasą W-Z. Z przodu wagonu znajdują się pomieszczenia dla służby, dalej – dla VIPów, którzy mogli pracować przy mahoniowych biurkach, siedząc na wygodnych krzesłach.

*Magda*

Opis na podstawie materiałów Muzeum. Za zdjęcia dziękuję Adamowi Krochmalowi.

środa, 5 marca 2014

Emilii Plater 9/11 - Kamienica Wittów



Gdy zmarł Józef Fraget, właściciel „Fabryki Wyrobów Srebrnych i Platerowanych „Józef Fraget”” i zakład przejął jego syn, Julian, nie zmieniono nazwy i imię założyciela nadal firmowało wyroby powstające przy ulicy Elektoralnej.
Inaczej rozwiązano to w rodzinie Wittów.  Gdy powstała firma Adolf Witt i syn, kolejni pierworodni otrzymywali na imię Adolf i nazwa zakładu zawsze była „dopasowana” do właściciela.

Założyciel  warszawskiej gałęzi rodziny, Jan Andrzej Witt,  przybył nad Wisłę na początku XIX wieku wraz z Napoleonem.  Był nadwornym cesarskim złotnikiem i odlewnikiem
26 lutego 1829 roku  został  przyjęty w poczet obywali miasta i zyskał możliwość prowadzenia działalności przemysłowej. Jan Andrzej wstąpił do cechu giserów (odlewników) i wkrótce został starszym cechu. Jego syn, Adolf, założył firmę  „Adolf Witt i syn”. Firma stała się znana nie tylko w imperium rosyjskim ale i w Europie.  W fabryce wykonywano precyzyjne przyrządy laboratoryjne i szpitalne ale też armaturę łazienkową, piece kąpielowe czy naczynia kuchenne. Wyroby powstające w zakładzie były wielokrotnie nagradzane, między innymi w roku 1905 przez Warszawskie Towarzystwo Hygieniczne wyrazami uznania za „wyroby w zakresie zdrowotności”,  czy, w  1927 roku złotym medalem, przyznanym przez Ministerstwo Przemysłu i Handlu za przyrządy sterylizacyjne i destylacyjne.
Na początku lat dziewięćdziesiątych XIX wieku rodzina Wittów zakupiła działkę przy ulicy Leopoldyny (obecnie – Emilii Plater) i wybudowali nowy zakład produkcyjny oraz kamienicę.  Oba obiekty przetrwały wojnę w stanie nienaruszonym, a rękach rodziny pozostawały do lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku, kiedy to właścicieli wywłaszczono. Potomkom Jana Andrzeja udało się odzyskać swoją własność w roku 2005.
Kamienica i pozostałości zabudowań fabryki stanowią prawdziwy relikt przeszłości w zabudowie miasta. Tym bardziej, że na ścianie kamienicy przetrwała reklama, obecnie pieczołowicie odrestaurowana, powstała jeszcze przed I Wojną Światową.

*Arek*