poniedziałek, 17 listopada 2014

Syngalezi na wybiegu.



Kto nie może podziwiać egzotycznych zwierząt w ich naturalnym środowisku zawsze może udać się do ogrodu zoologicznego i popatrzeć na nie z bezpiecznej odległości. A co z mieszkańcami dalekich lądów – ich nie da się zobaczyć na wybiegu.

A właściwe dlaczego nie… ? Współcześnie sam taki pomysł wywołałby protesty ale sto dwadzieścia pięć lat temu zupełnie inaczej na to patrzono.

W jednym z numerów Tygodnika Ilustrowanego, który ukazał się w roku 1888 znalazłem informację, że na jednym z wybiegów warszawskiego zwierzyńca warszawiacy mogą podziwiać grupę Syngalezów, sprowadzoną z dalekich Indii ku ucieszy zwiedzających.



Ogród z ludźmi na wybiegu. Paryż.

Syngalezi dają się obserwować przy swoich codziennych zajęciach, a publiczność w napięciu i z nadzieją czeka, aż „dzicy” zrobią coś takiego, o czym będzie można długo opowiadać znajomym. Na przykład spożyją kogoś z oglądających, bo wiadomo, że każdy dziki to ludożerca.

Najprawdopodobniej byli to mieszkańcy Indii, podróżujący po Europie, jako atrakcja, podobnie jak kobieta z brodą,
Ludzie na wybiegu,
urodzona ze związku Europejki i goryla. Rzeczywiście, w ten sposób reklamowano jedną z „atrakcji” cyrku na placu Zielonym (obecnie Dąbrowskiego). 

Syngalezi pokazywali się dla pieniędzy, bo Warszawę mieli opuścić, gdy opatrzą się publiczności.

Natomiast, gdzie znajdował się warszawski zwierzyniec – ówczesne gazety nie podawały adresów, bo każdy przecież wie… . 

Najprawdopodobniej chodzi o ogród zoologiczny, założony w czerwcu 1884 przy ulicy Bagatela.

Ogród funkcjonował i cieszył się wielką popularnością do roku 1890, kiedy to wydarzył się przykry wypadek – na skutek spożycia nieświeżego mięsa padły wszystkie drapieżniki i ogród zamknięto.

Gdy Syngalezi odjechali, by dalej zarabiać, nie zrobiwszy niczego, co mogłoby ożywić rozmowy w kawiarniach, plotkarzom musiał wystarczyć wypadek, który wydarzył się w zoo w tym samym roku.

Przy okazji poszukiwania informacji o Syngalezach w zwierzyńcu, natrafiłem na notatkę z tygodnika Prawda, informującą o akcie konsumpcji, dokonanym przez niedźwiedzia na pracowniku ogrodu, który niebacznie wszedł do klatki władcy lasów.

Niedźwiedzia przykładnie rozstrzelano, a jego mięso wyłożono na ogrodzeniu zwierzyńca, w celu okazania warstwy tłuszczu, jaka okrywała zwierza. 

Miało to zdementować plotki, że zarząd oszczędza na karmie i niedźwiedź spożył pracownika z głodu, a nie z przyrodzonego niedźwiedziom łakomstwa.

*Arek*



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz