poniedziałek, 20 października 2014

Robinsonowie Warszawscy (cz.1) - "Ares".



Gdybyśmy cofnęli się w czasie do roku 1944, właśnie kończyłby się proces ewakuacji zapoczątkowany kapitulacją Powstańców. Miasto opustoszało, po ulicach kręciły się pojedyncze niemieckie patrole i oddziały saperskie. Polacy mieli się wynieść ze swojej Stolicy, za niepodporządkowanie się rozkazom groziła śmierć.

Ale byli tacy, którzy gotowi byli zaryzykować. Nazwano ich na wzór powieści Słonimskiego z 1937r Robinsonami Warszawskimi. Najbardziej znanym Robinsonem (między innymi dzięki filmowi Romana Polańskiego) był Władysław Szpilman.

Czy Robinsonowie tylko ukrywali się by przetrwać? Niekoniecznie. W opustoszałej Warszawie co jakiś czas blady strach padał na Niemców.

Zaczęło się 10 października. Niemcy wylegiwali się na gruzach, w przerwie grabienia i wypalania domów przy ul. Poznańskiej. Nagle z okna jednej kamienicy spadła na ziemię brązowa walizeczka. Po chwili silny wybuch wyrzucił w górę cegły. Trzech żołnierzy zginęło. Niemcy rozpierzchli się, ściągnęli posiłki by szukać sprawcy, ale nie znaleźli nikogo, tylko w wypalonej kamienicy na parapecie zauważyli napis: "Ares".

Innym razem w miejscu zbiórek SS ktoś zostawił zwłoki; trupa niemieckiego żołnierza, a obok napisał po niemiecku: "To samo czeka każdego z was w Warszawie". Zostawiał też inne hasła: "Składanie broni codziennie między 20–24" , "Miny!", albo "Ares jest duchem, nie materią – nie macie po co szukać". Niemieckie morale chwiało się. Którejś nocy Ares pojawił się w okolicy koszar i przez tubę zaczął wydawać dźwięki podobne do syreny alarmowej. Do zdezorientowanych, wybiegających z koszar Niemców strzelał jak myśliwy do kaczek... Jednak wróg szybko otrząsnął się z paniki i rozpoczął pościg prawdopodobnie raniąc Aresa - ten zaś zniknął w gruzach i uciekł kanałami. Przez kilka tygodni szkopy miały względny spokój...

Powrócił w grudniu, urządzając przedstawienie na Brackiej. Na oknie budynku w podwórzu ustawił patefon i puścił płytę z marszami. Kiedy Niemcy się już zbiegli, zobaczyli wiszącą kukłę Hitlera z napisem "kaput". Po chwili nastąpił wybuch i ściana kamienicy zaczęła się na nich osuwać...

Dopadli go pod koniec grudnia - podstępem. Przez jakiś czas rozrzucali zatrute jedzenie w okolicach, gdzie Ares się pojawiał najczęściej i któregoś dnia patrol zauważył w gruzach słaniającego się wychudzonego mężczyznę. Mimo, że nie miał już siły uciekać ukrył się między gruzami i zaczął strzelać. Opróżnił wszystkie magazynki, ostatnie kule przeznaczając dla siebie. Kim był Ares?

 Tego nie wie nikt...

*Michał*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz